Na temat działalności mjr Henryka Dobrzańskiego - Hubala powstało ponad 30 opracowań. W kolejnych 40 możemy napotkać obszerne rozdziały poświęcone działalności oddziału hubalczyków. W wielu z nich opisana została walka stoczona z oddziałem Wehrmachtu „gdzieś" w okolicach Starachowic. Jednak żaden z autorów nie zbadał dokładnie tego tematu. Nie ustalił miejsca ani daty tej potyczki. Dziś, w przeddzień 80 rocznicy, odsłaniamy kulisy tego wydarzenia.
Major Henryk Dobrzański - Hubal Henryk Feliks Józef Hubal - Dobrzański (przydomek Hubal widnieje w akcie chrztu) urodził się 22 czerwca 1897 roku jako syn Henryka porucznika 1 pułku ułanów obrony krajowej i Marianny z hr. Lubienieckich. Służbę wojskową rozpoczął w wieku niespełna 18 lat w 1914 roku i pełnił ją nieprzerwanie, jako zawodowy wojskowy, do 31 lipca 1939 roku. Za udział w wojnie polsko - bolszewickiej odznaczony został krzyżem Virtuti Militari V kl. i czterokrotnie Krzyżem Walecznych. Po odzyskaniu niepodległości wszedł w skład ekipy jeździeckiej reprezentując wielokrotnie polskie barwy na zagranicznych arenach sportowych, w tym również na Olimpiadzie Sportowej w Amsterdamie w 1928 roku. Jego umiejętności wykorzystane zostały poprzez mianowanie go dowódcą szwadronu zapasowego, w którym oficerowie przechodzili szkolenie jeździeckie, a młode konie, tzw. remonty, ujeżdżane były przed wcieleniem ich do służby w pułku. Jego zdolności organizacyjne wykorzystano mianując go na stanowisko kwatermistrza, czyli stanowisko równorzędne z zastępcą pułku. Brak wyższej szkoły wojskowej nie pozwalał jednak mianować go ani na stopień podpułkownika, ani tym bardziej na stanowisko zastępcy czy dowódcy pułku.
Wrześniowa droga Miesiąc przed wybuchem II wojny światowej major Dobrzański odszedł w stan spoczynku. Wg niektórych autorów miał już wkrótce rozpocząć pracę w starachowickiej fabryce broni. Nic jednak tego nie potwierdza. Faktem jest, że wybuch wojny zastał go w Plechowie u boku małżonki Zofii i córki Krystyny. Szukając przydziału mobilizacyjnego zameldował się najpierw w Departamencie Kawalerii w Warszawie. Stamtąd trafił do Hrubieszowa, gdzie nie znalazł przydziału, a ostatecznie dotarł do Białegostoku. Otrzymał stanowisko zastępcy formowanego w Wołkowysku, w ramach Rezerwowej Brygady Kawalerii „Wołkowysk", 110. Rezerwowego Pułku Ułanów dowodzonego przez znanego z wojny 1920 roku zagończyka ppłk. Jerzego Dąmbrowskiego „Łupaszkę". Poza drobnymi utarczkami z bolszewickimi dywersantami, 110. pułk ułanów jako całość nie brał właściwie udziału w walkach ani z Niemcami, ani z Rosjanami. Z małym wyjątkiem. 3. szwadron tego pułku, dowodzony przez rotmistrza Wiktora Moczulskiego, rozbity został przez radziecki pancerny zagon pod miejscowością Dolistowo. Zlikwidowany został również przez Rosjan pluton kolarzy który odłączył od pułku. To i nasilająca się dezercja zadecydowało, że ppłk Dąmbrowski, nie chcąc niepotrzebnie narażać żołnierzy, postanowił rozwiązać pułk, którego stan ok. 26 września liczył już niespełna 100 ułanów. Znana z literatury i utrwalona w filmie „Hubal" historia buntu majora Dobrzańskiego nie miała miejsca. Potwierdzają to w swoich wspomnieniach liczni świadkowie, żołnierze 110. pułku ułanów. Pułk został rozwiązany, a żołnierze podzielili się na cztery grupy. Nad pierwszą dowództwo objął rtm. Witold Biliński, adiutant pułku. Grupa ta zamierzała skierować się na południe i prawdopodobnie dotrzeć na Węgry. Jednak w chwili napotkania niemieckich oddziałów poddała się do niewoli. Druga grupa to ci żołnierze, którzy postanowili rozmundurować się i powrócić do domów. Nad pozostałymi ułanami dowództwo objęli ppłk Dąmbrowski i major Dobrzański. Dąmbrowski skierował się do Puszczy Augustowskiej z zamiarem przedostania się na Litwę i prowadzenia działalności partyzanckiej na tyłach Armii Czerwonej. Chory na płuca trafił do szpitala w Kownie. Poszukiwany przez NKWD, został rozpoznany i osadzony w więzieniu. Wg jednej wersji został rozstrzelany w grudniu 1940 roku w Mińsku Litewskim. Według innej zmarł w więzieniu pół roku później.
Ułani majora Dobrzańskiego Grupa nad którą objął dowództwo major Henryk Dobrzański liczyła około 40-50 żołnierzy. Wielkość oddziału znacznie zmniejszyła się po dotarciu do majątku Króbki pod Warszawą, kiedy to major Dobrzański zakomunikował żołnierzom, że będą przedzierali się na Węgry. Pozostało ich około 30. Po przekroczeniu Wisły i stoczeniu 1 października 1939 roku walki pod Wolą Chodkowską, w której poległo dwóch ułanów, oddział pomaszerował dalej na południe w kierunku lasów starachowickich. Przecinając szosę Radom - Zwoleń i przechodząc przez lasy małomierzyckie dotarli we wsi Michałów do szosy Iłża - Lipsko. Od Lasów Starachowickich Zakładów Górniczych dzieliła ich już odległość 6 km, ale po odkrytym terenie. Był świt 3 października. Kiedy wyłonili się na wzgórzu rozciągającym się na północ od wsi Aleksandrów zobaczyli ich stacjonujący tam Niemcy. Nie było innego wyjścia jak tylko szarżą przebić się przez wieś i po niespełna 2 kilometrach skryć się w lesie w okolicach przysiółka Rybiczyzna. Atak zaskoczył nieprzygotowanych Niemców. Krótka walka i po kilku minutach jazdy ułani zniknęli w lesie. Po chwilowym postoju w gajówce Kruki, mającym na celu policzenie strat, ruszono dalej. Omijając wieś Piotrowe Pole oddział dotarł pod wieczór do osady leśnej Klepacze, gdzie mjr Henryk Dobrzański znalazł gościnę w gajówce gajowego Kazimierza Czaji. Po 10 dniach przemykania się między posterunkami niemieckimi, cały czas w ulewnym deszczu, major Dobrzański postanowił dać ułanom i koniom porządnie odpocząć przed dalszą drogą w kierunku granicy węgierskiej. Wysuszyć przemoczone mundury i zaopatrzyć się w żywność.
Leśniczówka Połągiew Pobyt w osadzie Klepacze trwał dwa dni. Rano, 5 października, wyruszono w dalszą drogę. Po czterech kilometrach osiągnęli skraj lasu. Dalszą drogę do Gór Świętokrzyskich przecinała trasa z Brodów do Stawu Kunowskiego i szosa Starachowice - Ostrowiec Świętokrzyskich. Między nimi przebiegała dodatkowo linia kolejowa Kielce - Sandomierz, i koryto rzeki Kamiennej. Nie było możliwości szybkiego pokonania tylu przeszkód znajdujących się na odkrytym terenie. Major Dobrzański postanowił przeczekać ten dzień ukryty w lesie. Konie pozostawiono w leśniczówce Połągiew, a skraj lasu blisko dochodzący do drogi obstawiono posterunkami obserwacyjnymi z ckm-em na wzgórzu w kierunku szkoły i dwoma rkm-ami z drugiej strony.
Walka pod wsią Połągiew Obecność polskiego wojska w lesie przylegającym do Brodów i Połągwi, nie umknęła uwagi mieszkańców wsi. Prawdopodobnie właścicielka parowego tartaku, Niemka Emilia Winter, powiadomiła telefonicznie dowództwo stacjonującego w Starachowicach III batalionu 101. pułku piechoty wchodzącego w skład 14. (Saksońskiej) Dywizji Piechoty o miejscu pobytu ułanów. Już wkrótce na drodze z Brodów do Nietuliska pojawiło się kilkanaście samochodów ciężarowych, przywożąc około kompanii wojska (ponad 100 żołnierzy). Major Dobrzański nie chciał rozpoczynać walki. Nakazał cofnięcie oddziału w głąb lasu. Widać było wyraźnie, że Niemcy również nie kwapili się do ataku. Nie znając sił przeciwnika, nie mieli chęci wchodzić między drzewa. Ta patowa sytuacja trwała kilka godzin. Żołnierze Wehrmachtu powoli, czołgając się jak na ćwiczeniach posuwali się po odkrytym terenie. Dotarli bez oddania jednego strzału na odległość 100 metrów. Walka rozpoczęła się nagle. Powracający z patrolu ppor. Zygmunt Morawski natknął się niespodziewanie na Niemców i otworzył ogień. Odezwały się polskie karabiny maszynowe przyduszając Niemców do ziemi. Major Dobrzański nie był zadowolony z przebiegu akcji. Chciał niezauważenie, nie wdając się w walkę, przeskoczyć w Góry Świętokrzyskie. Tymczasem strzelanina przybierała na sile. Doświadczeni żołnierze Wermachtu skokami i czołgając się, cały czas strzelając zaczęli podchodzić pod polskie pozycje. Nieprzyjaciel zdawał sobie sprawę ze swojej liczebnej przewagi. Wtedy sekcja kaprala Alickiego, która nie brała udziału w walce zaszła Niemców z boku i obrzuciła ich granatami oraz ostrzelała z rkm-u . Atak ze skrzydła był dla Niemców całkowitym zaskoczeniem, którzy stracili wtedy kilku zabitych i rannych. Nad polem walki rozległy się jęki rannych i okrzyki wzywające sanitariuszy. Żołnierze niemieccy mieli jednak cały czas przewagę a oddział polski nie miał już odwodów i powoli zaczęła kończyć się amunicja. Na szczęście powoli zaczął zapadać zmierzch. Nieprzyjaciel nie podejmując ataku w niesprzyjających dla nich warunkach, zaczął się wycofywać. W górę poszły race nakazujące odwrót. Niemcy zebrali z pola bitwy swoich zabitych i rannych na ciężarówki i odjechali w stronę Starachowic.
Dalszy marsz w Góry Świętokrzyskie Po wycofaniu się Niemców, odczekano jeszcze godzinę i przy ulewnym deszczu przekroczono tak liczne przeszkody. Obawiając się zasadzki przygotowanej przez Niemców w okolicach pola walki, major Dobrzański postanowił przekroczyć linię kolejową i szosę Starachowice - Ostrowiec ponad kilometr na południe od Stawu Kunowskiego. Przechodząc przez tory, nieoznakowanym przejazdem, którym rolnicy dojeżdżali na pola, zniszczono okablowanie semafora. Rzekę Kamienną przebyto znajdującym się nieopodal, nieistniejącym dziś brodem. Następnym miejscem postoju stała się leśniczówka Krynki. Droga do widocznych w oddali Gór Świętokrzyskich stała otworem. Samą potyczkę oddziału majora Dobrzańskiego, już niedługo ,,Hubala" należy ocenić jako zwycięską. Polacy bez strat własnych utrzymali swoje pozycje a w wyniku walki nieprzyjaciel musiał się wycofać , tracąc dodatkowo zabitych i rannych.
Powyższy materiał powstał na podstawie m.in. wspomnień hubalczyka Józefa Alickiego, relacji leśników Mariana Langera i Adama Czaji, badań terenowych leśniczego leśnictwa Połągiew Krzysztofa Gębury i regionalisty Grzegorza Bernaciaka, materiałów archiwalnych Adama Brzezińskiego oraz własnych badań.
Jacek Lombarski
Foto: 1 Ostatnie znane przedwojenne zdjęcie majora Henryka Dobrzańskiego z siostrą Leonią i jej mężem Kazimierzem Papee (sierpień 1939). 2 Leśniczówka Połągiew (foto Jacek Lombarski). 3 Miejsce przejścia oddziału przez tory (foto leśniczy leśnictwa Połągiew Krzysztof Gębura).
|